środa, 31 lipca 2013

Wrzuć na luz




Długo zastanawiałem się, co powinienem napisać we wstępie do artykułu, którego już sam tytuł może wprawić w zakłopotanie, i to wcale nie tylko pracoholików i sztywniaków. Również tych wszystkich, którzy pozwolili, by nowoczesna filozofia życia w ciągłym biegu zabrała im ich własne „ja”. Którzy dali sobie wmówić, że całodobowe harowanie może z powodzeniem zastąpić życie rodzinne, spotkania z przyjaciółmi, relaks i zabawę. Którzy dostali się w pułapkę zatracania radości życia przez jego nadmierne planowanie, organizowanie i traktowanie nazbyt poważnie.

Od wielu lat z niepokojem obserwuję, jak bardzo nasze społeczeństwo zmienia się na niekorzyść, a jego obywatele coraz bardziej przypominają nastawione zadaniowo cyborgi. Carpe diem nabrało nowego znaczenia.

Choć nadal wiele osób obiera je sobie za życiowe motto (cóż, taka moda…), teraz to już nie jest chwytanie dnia. W każdym razie nie takie, o jakim pisał Horacy. Dziś carpe diem to trzy fakultety (z tego zwykle dwa bez sensu i na pokaz), pięć języków (większość po łebkach), „satysfakcjonująca” praca od ósmej do dwudziestej (ale za to za jaką kasę!), trzystu znajomych na portalu społecznościowym (prawdziwych przyjaciół niestety brak), idealny partner (tzn. mniej więcej pasujący do opisu z kolorowego pisemka), no i oczywiście własne mieszkanie na strzeżonym osiedlu, ciągle jeszcze z widokiem na las (plus kredyt na trzydzieści lat w prezencie). Jasne — niekoniecznie to wszystko i niekoniecznie w takiej akurat kolejności, ale wiesz z pewnością, o co mi chodzi. W głównej mierze o zachowanie rozsądku.

Nie, nie zamierzam namawiać Cię, żebyś zrezygnował ze studiów czy przestał spłacać kredyty. Nie rzucaj też posady ani swojego partnera (chyba że akurat chcesz…). Spróbuj jedynie trochę wyluzować. Zatrzymaj się na chwilę, przeczytaj bez pośpiechu tę książkę i zastanów się, czy czegoś nie tracisz.

A jeśli tak, to czego i w jak dużym stopniu. Masz tylko to jedno życie. Przeżyj je lepiej. Więcej się baw, więcej odpoczywaj i nie lekceważ zdrowia. Organizm upomni się o swoje, jeśli pracujesz bez wytchnienia po dwanaście godzin na dobę, a w weekendy odreagowujesz stres, zalewając się w trupa.

Widzę już naburmuszone miny co poniektórych, którzy czytają ten wstęp. Zanim jednak postanowisz nie kontynuować lektury, pozwól coś sobie wyjaśnić. Nie chcę niepotrzebnie budować zbyt długich zdań, za każdym razem zaznaczając, że dana treść „oczywiście, absolutnie i przenigdy” nie tyczy się wszystkich ludzi, którzy akurat trafili na tekst Jaskulskiego.

Nie jestem w stanie podzielić go też na rozdziały w stylu: „Dla lekomanów”, „Dla wyzyskiwanych pracowników”, „Dla wiecznych marzycieli” czy „Dla kierowców — idiotów”. Nawet gdybyś był którąś z tych postaci, i tak znalazłbyś w tekście coś, co do Ciebie nie pasuje („A właśnie że nie noszę w kieszeni butelki — małpki z wódką. Kupiłem sobie piersiówkę! Poza tym piję z niej koniak!”). Dlatego uprzejmie proszę o nabranie dystansu i z góry przepraszam tych, których dotkliwie obrażę, bo nie potrafili tego zrobić.

Tak, tak. Zapewne zorientowałeś się już, artykuł ten nie będzie zbyt stonowany. Wierzę w potęgę cynizmu w procesie otwierania oczu. Pokładam też zaufanie w ironii, bo pozwala spojrzeć na rzeczy pod innym kątem. Co więcej, jestem przekonany, że uderzenie w czuły punkt tylko na początku powoduje ból. Później — o dziwo — przynosi niekłamaną ulgę i zrozumienie, żeby nie powiedzieć — oświecenie.

Kończąc ten przydługi już wstęp: nie, nie zamierzam krzyczeć: „Obudź się!”. Nie jestem przewodnikiem duchowym. Chcę zamiast tego wejść na ten krótki moment do Twojego życia i zadać Ci trochę niewygodnych pytań. Odpowiedzi przyjdą same, ja jedynie mam dla Ciebie kilka przydatnych i nieprzydatnych podpowiedzi. Dlaczego nieprzydatnych? A nadal jeszcze plujesz szefowi do kawy…?


Umil sobie pracę

Jak już doskonale wiesz, kategoria „Praca” w modelu 3 × 8 to nie tylko praca w sensie miejsca zatrudnienia. Dla wielu osób pracą będzie na przykład dojazd do biura i powrót z niego, studia i związana z nimi nauka, sprzątanie, gotowanie, a nawet wymuszone rozmowy telefoniczne czy nieproszeni goście.

Słowem, wszystko, co wymaga od nas wysiłku i wszystko, czego nie lubimy robić (nie dotyczy to oczywiście pracy zawodowej, którą przecież wszyscy uwielbiamy).

Zła wiadomość: nie ma praktycznie możliwości, by uniknąć pracy (naruszyłoby to zresztą samą ideę modelu 3 × 8 i całą równowagę szlag by trafił). Dobra wiadomość: możemy w dużym stopniu zminimalizować negatywny wpływ pracy na nasze życie, zmienić sposób jej wykonywania, a także pozbyć się dużej jej części, wykorzystując zaoszczędzony czas na rzeczy dużo przyjemniejsze (czyli dwie pozostałe kategorie naszego modelu).

"Jeśli żeby zarabiać podwójnie, trzeba dwa razy tyle pracować,
to nie widzę, gdzie tu jest jakiś zysk?"
(Lucjan Kydryński)

Możesz oczywiście pominąć punkty, w których jako pracę opisuję aktywności, jakich Ty za pracę wcale nie uważasz. Namawiam Cię jednak, byś je przeczytał. Może się wtedy okazać, iż rzeczy, które uważasz za przyjemne, staną się dla Ciebie jeszcze przyjemniejsze. A taki między innymi jest cel tego artykułu.


Zrzędzenie kreatywne

Narzekanie na pracę to nasza cecha narodowa. Czy zarabiamy mało, średnio czy dużo, określamy swoją pracę jako robotę, harówę, „zapieprz” itp. Zwykle zresztą całkiem słusznie.

Zrzędzimy na szefów, współpracowników i klientów, co też w większości przypadków ma swoje podstawy. Nie ma sensu obwiniać się o tego typu gderliwość, albowiem umiejętność kreatywnego narzekania to bardzo inteligentna cecha. Świadczy bowiem o tym, że potrafimy właściwie oceniać sytuację i nie dajemy sobie robić wody z mózgu. Nie wiem jak Ty, ale ja nie ufam wiecznie zadowolonym pracownikom. Zwykle knują coś za plecami — takie są moje obserwacje.

Narzekanie musi być jednak kreatywne. Być może zastanawiałeś się, co to u diabła znaczy, bo użyłem tego słowa w poprzednim akapicie. Otóż ma ono pomóc Ci w trafnym osądzie i ułatwić dalsze działania, nie zaś powodować frustrację i zniechęcenie. „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” — warto, byś przypominał sobie to mądre powiedzenie, gdy czujesz, że zaczynasz przesadzać w swoim psioczeniu na firmę.

Przychodząc do nowej pracy, za każdym razem spotykałem się z pewnym zjawiskiem. Wśród nowo poznanych pracowników zawsze znajdował się podręcznikowy wręcz frustrat — wiecznie niezadowolony, znający wszystkie firmowe plotki, przyjmujący postawę lizusa w obecności szefa i postawę wielkiego buntownika, gdy przełożony znikał za horyzontem. Podjudzał innych do działań na szkodę przedsiębiorstwa, samemu nie biorąc w nich udziału i nierzadko donosząc na tych, którzy poszli za jego „dobrymi radami”. Każdy z tych frustratów miał ponadto dwie cechy wspólne:

Po pierwsze: rozpowiadał wszystkim dookoła, zwłaszcza nowo zatrudnionym, że zamierza odejść z firmy. Już powysyłał CV, już był na spotkaniach, ba — ma nawet kilka intratnych propozycji, ale jeszcze się decyduje, którą wybrać…

Po drugie: nigdy nie odchodził. Zamiast tego, używając niezbyt czystych chwytów, piął się po szczeblach kariery, zawsze jednak w obrębie tej samej firmy. Prawdopodobnie pracuje w niej do dziś…

Wniosek: nie słuchaj podpowiedzi frustratów. Pod ich wpływem możesz zmienić miejsce zatrudnienia zupełnie niepotrzebnie, nierzadko wpadając z deszczu pod rynnę, a oni pozbędą się tylko kolejnego rywala.

Zamiast tego, spróbuj narzekać bardziej kreatywnie. Zauważaj wszystko, co jest nie tak, psiocz i krytykuj, ale też szukaj rozwiązań. Przede wszystkim dostrzegaj dobre strony zatrudnienia, jak choćby stały dopływ gotówki. Mój znajomy z jednej z firm, w których pracowałem, powiedział mi kiedyś:
„Ludzie narzekają na swoją pensję, ale nawet gdy jest ona niska, to jednak jest. Możesz mieć długi, ale część z nich zawsze jakoś pokryjesz z kolejnej wypłaty. Gorzej, gdy stracisz pracę. Oszczędności szybko się skończą, a długi pogłębią. Ani się obejrzysz, jak będziesz szukał dziesięciogroszówek pod łóżkiem, by uzbierać na zupkę chińską”.

Znajomy ten miał wątpliwą przyjemność bycia na bezrobociu przez ponad pół roku. Wtedy nie rozumiałem do końca, co właściwie chce mi powiedzieć. Pojąłem to, gdy pewnego razu sam straciłem pracę…

Spróbuj zastanowić się przez chwilę, jakie jeszcze rzeczy pozytywne przynosi Ci praca, poza wspomnianym wyżej stałym dopływem gotówki. Być może są to ciekawe znajomości, jakie zawierasz, darmowa opieka medyczna bądź interesujące kursy i szkolenia. Jeśli właśnie prychnąłeś ironicznie, bo żadnej z tych rzeczy nie jest Ci niestety dane doświadczyć, próbuj szukać dalej. Okazuje się, że nawet małe, na oko nic nieznaczące pozytywy, mogą umilić Ci dni spędzane w pracy. Wiele osób uwielbia na przykład kawę z dobrego ekspresu, któregoś ze współpracowników, widok zza okna, możliwość słuchania ulubionej stacji radiowej, kolor biurka albo wygodny, duży ekran służbowego monitora. Z pewnością znajdziesz kilka tego typu rzeczy. Warto o nich pamiętać (może nawet przydałoby się je zapisać). Nigdy nie jest tak, by wszystko w pracy było absolutnie do niczego. No chyba że sam jesteś kompletnym frustratem…


Praca na miarę

Zwykło się uważać, że należy dostosować się do miejsca pracy i zwyczajów w niej panujących. I tak, i nie. Oczywiście można trafić do firmy o tak sztywnej kulturze, że faktycznie nie ma w niej miejsca ani na odrobinę luzu, ani na odrobinę wyobraźni (sam miałem okazję pracować w przedsiębiorstwie, gdzie nie dość, że garnitur był strojem obowiązkowym, to na dodatek musiał być granatowy, z nieodzownym krawatem bez żadnych wzorków). Zwykle jednak powodem zbyt konwencjonalnego podejścia do służbowych obowiązków, ubioru czy zachowania wcale nie jest szefostwo firmy, a sami pracownicy. To oni boją się nadmiernie wychylać, żeby przypadkiem nie podpaść. Duszą w sobie naturalny skądinąd bunt, by zrobić coś inaczej (co nierzadko przyniosłoby lepszy efekt), bądź nie robić tego, co nie ma sensu. W efekcie stają się sztywni, gnuśni i nieufni wobec innych, zwłaszcza tych bardziej wyluzowanych. W pracy spędzamy zwykle co najmniej jedną trzecią doby. To naprawdę kawał czasu i dlatego jego maksymalne uprzyjemnienie powinno być dla nas absolutnym obowiązkiem. Czyniąc naszą pracę mniej stresującą, będziemy popełniać mniej błędów i lepiej się czuć. W weekendy nasze odreagowanie nie będzie zaś musiało być aż tak silne, że aż niebezpieczne dla zdrowia (zapewne wiesz, o czym mówię…).

"Jeśli będziesz przykładnie pracował osiem godzin dziennie,
może Ci się kiedyś uda zostać kierownikiem i pracować dwanaście"
(Robert Lee Frost)

Zastanów się, co możesz zmienić w swoim miejscu pracy, by uprzyjemnić sobie spędzany tam czas. Oto kilka podpowiedzi, z których część sam z powodzeniem zastosowałem i stosuję nadal:

Garnitury i krawaty. Jeśli ich nie lubisz, to aby nie szokować otoczenia, stopniowo (przez kilka tygodni) pozbywaj się tego niewygodnego ubioru. Najpierw pozbądź się krawata, później koszuli. Następnie marynarki i spodni w kant. Stop! Nie przychodź do biura bez ubrania — nie o to mi chodziło. Po prostu zastępuj te części garderoby tymi, które bardziej Ci odpowiadają i w których lepiej się czujesz. Możesz na przykład nosić niepowycierane (to ważne) dżinsy lub spodnie materiałowe, bawełniane podkoszulki i marynarki z zamszu, lniane lub sztruksowe.

Jeśli cały proces przeprowadzał będziesz powoli, to najprawdopodobniej nikt nie zauważy tej zmiany, Ty zaś w końcu poczujesz się komfortowo. Ważne, by Twój ubiór zawsze był czysty i schludny. Oczywiście wiem, że nie wszyscy mogą pozwolić sobie na tak daleko idące zmiany i czasem pozostaje im tylko lekkie poluzowanie krawata — cóż, dobre i to…

Jeśli nie masz samochodu, z pewnością już dawno zauważyłeś, że brzydka pogoda nie jest łaskawa dla Twojego obuwia. Brnąc przez kałuże czy breję, docierasz do biura poirytowany, w pośpiechu próbując doczyścić upaćkane buty. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by zastosować patent, który wiele osób (zwłaszcza kobiet) odkryło już dawno. Pod biurkiem trzymaj zawsze obuwie, w którym chodzić będziesz wyłącznie w pracy. Nie tylko zawsze będzie czyste, ale na dodatek praktycznie nie będzie się niszczyło.

Czy nie irytuje Cię moment wejścia do biura o 8.00 (lub 9.00 — zależy o której zaczynasz) czy kilka minut po? Już na korytarzu, nim wejdziesz do swego pokoju, ktoś czegoś od Ciebie chce. Po włączeniu komputera w pośpiechu biegniesz po kawę, gdzie już ustawiła się kolejka podobnych Tobie porannych zjaw, spragnionych dawki kofeiny, warunkującej możliwość rozpoczęcia pracy. Zasiadasz do biurka i Twoim oczom ukazuje się kilka–kilkanaście maili, z których przynajmniej połowa wymaga pilnej odpowiedzi. Poziom stresu wzrasta niemiłosiernie. Spróbuj poprosić szefa o zmianę godzin pracy, np. z 8.00–16.00 na 7.00–15.00. Zwykle będziesz w biurze jako pierwszy. W ciszy zaparzysz sobie kawę bądź herbatę, a później będziesz miał co najmniej 45 minut na przejrzenie maili i udzielenie odpowiedzi na najpilniejsze z nich. Ot, takie łagodne wejście w codzienną rzeczywistość.

"Jednym z objawów zbliżającego się załamania nerwowego
jest przekonanie, że wykonujemy niezwykle ważną
pracę"
(Bertrand Russell)

Czy masz neurotyczny zwyczaj bezwiednego sprawdzania poczty przychodzącej? Klikasz w ikonkę „Odbierz”, pisząc tekst, wypełniając tabelkę, obrabiając grafikę czy rozmawiając przez telefon? Marnujesz energię na sprawdzanie wiadomości, które możesz przeczytać za kilka minut czy nawet godzin i nic wielkiego by się nie stało? Jeśli tak, najwyższy czas się ocknąć! Takie zachowania zwyczajnie nie mają sensu. Jeśli nie ma jakiejś szczególnej potrzeby, program pocztowy włączaj dwa–trzy razy dziennie. Gdy ktoś będzie potrzebował od Ciebie pilnej odpowiedzi, to i tak do Ciebie zadzwoni. Póki tak się nie dzieje, nie rozpraszaj się bez potrzeby i zajmij się tym, co naprawdę jest w danej chwili istotne.

Jeśli zdarza Ci się wdawać w zupełnie bezproduktywne rozmowy telefoniczne z ludźmi, którzy nierzadko wcale nie mają ochoty rozwiązać problemu, ale uwielbiają w nieskończoność o nim rozprawiać, pora z tym skończyć! Wiesz zapewne, iż osoby takie potrafią wyprzeć się wcześniej podjętych ustaleń, jeśli takowe zapadły (całkiem popularna metoda działania różnej maści szarych eminencji biurowych). By zaoszczędzić czas i nerwy, postaraj się w miarę możliwości wysyłać współpracownikom i klientom e-maile nakreślające daną sprawę. Rozwiązanie przyjdzie zwykle o wiele szybciej, a dodatkowo Ty sam będziesz miał podkładkę (zwaną niekiedy „dupochronem”), że nie zignorowałeś zaistniałego problemu i podjąłeś stosowne działania, by go rozwikłać.

Jeśli nadużywasz kawy, która — choć pyszna i podnosząca poziom energii — w nadmiarze powoduje u Ciebie drgawki i nadmierne pobudzenie, pora zastosować sposób z krajów południowych. Większości osób do normalnego funkcjonowania wystarczają dwie duże filiżanki kawy. Z drugiej strony — po ich wypiciu ludziom brakuje zarówno odruchu sięgania po ten szczególny napój, jak i jego smaku. Rozwiązanie? Kup sobie maleńką filiżankę (taką, jakiej używają między innymi we Włoszech, i w jakiej de facto powinno się pić espresso). Zapewne będziesz kursował po kawę kilka razy częściej, ale w naturalnym odruchu zaczniesz pić ją wolniej i raczej nie przekroczysz bezpiecznej dla siebie dawki kofeiny. A dodatkowo częściej będziesz rozprostowywał kości — taki mały substytut gimnastyki, którą w biurze raczej trudno wykonywać.

Jeśli jesteś osobą palącą, z pewnością już dawno zauważyłeś, że papierosy wypalane w pracy, zamiast relaksować, często tylko potęgują stres. Nie wiem czemu tak się dzieje, ale na przykład zawsze na „fajku” ktoś dzwoni na naszą komórkę… Co więcej, by móc zapalić, trzeba często wsiąść do windy, zjechać kilka pięter w dół, przejść przez kilka długich korytarzy i wyjść na zewnątrz (a później oczywiście wrócić tą samą drogą). Dodatkowo każdy palacz wie doskonale, że papieros wypalany w upale, przy silnym wietrze, na deszczu bądź przy kilkunastostopniowym mrozie nie niesie ze sobą aż tyle przyjemności. Mała podpowiedź: zacznij palić za biurkiem. Wiem, otwierasz teraz oczy ze zdziwienia, dlatego dodam tylko, że ja sam już dawno temu przerzuciłem się na papierosy elektroniczne. Prawie nie dymią, w ogóle nie smrodzą, no i najprawdopodobniej są dużo mniej szkodliwe (zawierają co prawda nikotynę, ale nie zawierają tysięcy innych, podejrzanych substancji, w tym na przykład cyjanowodoru). A do kawy smakują niemal tak samo dobrze, jak zwykłe papierosy. Naprawdę warto spróbować. Tym bardziej że ceny elektronicznych papierosów są coraz niższe, a i samo ich palenie jest mniej kosztowne, niż papierosów tradycyjnych.

Być może posiadasz w pracy tablicę korkową, wiszącą gdzieś przy Twoim biurku. Jeśli nie pracujesz ze śmiertelnie poważnymi ludźmi, w szczególności z takowym szefem, obok kalendarza, planów rocznych, tabel i listy telefonów, zawieś na niej rysunki i hasła, które wyjątkowo Cię rozbawiły. Zmieniaj je co kilka tygodni, kiedy przestaniesz je już zauważać. Będzie to znak, że ich antystresowa moc nie działa na Ciebie już tak jak wcześniej. Bardzo prawdopodobne jest, że od osób odwiedzających Twój pokój zaczniesz zbierać słowa uznania związane z trafnością wyboru kolejnych wywieszek. Być może też znajdziesz wśród nich naśladowców (ludzie bywają na ogół mało odważni, ale jeden śmiałek może pociągnąć za
sobą tłumy).

Naucz się minimalizować ilość rozpraszaczy, które sam sobie fundujesz. Poza wyżej wymienionym odbieraniem e-maili, unikaj rozpoczynania dnia od czytania wiadomości (jak można nie popaść w zły nastrój, bądź nie nabawić się fobii, widząc nagłówki w stylu „siedemdziesiąt osób zginęło, a dwieście czterdzieści zostało rannych…”, „Zabił, zgwałcił i zakopał…” czy „Rząd zapowiedział kolejne cięcia budżetowe…”). Nie bierz udziału w bezproduktywnych konwersacjach. Nie wychodź na obfite, nie do końca zdrowe obiady. Spróbuj zadowolić się przygotowanymi własnoręcznie kanapkami albo kup sobie paczkę orzechów. Będziesz miał dzięki temu więcej czasu na pracę, którą i tak musisz wykonać, i o wiele mniej stresu. Przede wszystkim jednak będziesz dużo bardziej skoncentrowany na bieżących zadaniach.

"Pochwała pracy jest jednym z najgorszych bzików współczesności"
(Hagiwara Sakutaro)

Nie wyrabiaj nadgodzin, gdy nie ma takiej potrzeby. W większości firm panuje przekonanie, iż nie wypada wychodzić z pracy punktualnie, mimo że daną godzinę jej zakończenia wskazuje zwykle podpisana wcześniej umowa pracodawca — pracownik. W rzeczywistości dobrze planując swój czas, człowiek jest w stanie wykonać zadania przypisane na dany dzień w ciągu wyznaczonych ośmiu godzin. Jeśli nie wszystkie, to przynajmniej te najważniejsze. Co więcej, w niektórych krajach (jak choćby w Niemczech) notoryczne zostawanie po godzinach traktowane jest przez przełożonych podejrzliwie i świadczy o braku umiejętności organizacji swojej pracy, co nie jest zresztą bezpodstawne.

Jak ognia unikaj osób, które gadają dla samego gadania i nic z tego nie wynika. Ci amatorzy częstych, długich zebrań, spotkań i telekonferencji z całych sił starają się uchodzić za pracowników wiecznie zawalonych robotą. Po biurze poruszają się z obowiązkową stertą papierów w rękach, z ciekawskim spojrzeniem zaglądają do cudzych pokoi i boksów, a rozpoczynając rozmowę, w mgnieniu oka się rozsiadają, dając sygnał, że będzie ona długa (i potwornie męcząca dla drugiej strony, ale z tego nie zdają już sobie sprawy). Oczywiście to te właśnie osoby najdłużej zostają po godzinach. Oto co w kwestii takich osobników ma do powiedzenia Timothy Ferriss:

"Nie zachęcaj ludzi do pogaduszek, nie pozwalaj im paplać bez sensu. Niech natychmiast przechodzą do sedna sprawy. Jeśli kręcą lub próbują odłożyć to do następnej bliżej nieokreślonej rozmowy, sprowadź ich na ziemię — niech powiedzą, o co chodzi. Jeśli zaczynają długo i szczegółowo opisywać problem, przerwij im („John, przepraszam, że ci przerywam, ale za pięć minut mam inną rozmowę. W czym mogę ci pomóc?”). Możesz też zamiast tego powiedzieć: „John, przepraszam, że przerywam, ale za pięć minut mam inną rozmowę. Czy możesz wysłać mi e-mail?”"

Mam nadzieję, że część z powyższych sposobów umilenia sobie biurowego życia zostanie przez Ciebie wykorzystana. Spróbuj przeanalizować własne nawyki i przyzwyczajenia i pomyśl, jakich korzystnych zmian mógłbyś dokonać w tym obszarze. Pamiętaj, że czasami nawet jedna mała zmiana może spowodować ogromną różnicę w Twoim samopoczuciu i podnieść Twoją efektywność.

Marcin Jaskulski
http://tinyurl.com/pajaydq






poniedziałek, 29 lipca 2013

Minimalizm, czyli jak mieć mało i być szczęśliwym








Motto:
"Wielkie czyny złożone są z małych uczynków"
(Laozi)

Do wielu ludzi przemawia estetyka oraz produkty czerpiące z reguł minimalizmu, jednak o wiele trudniej jest im żyć według tej filozofii.

Minimalizm jest czymś, czego niektórzy ludzie bardzo mocno pragną, ale nie mają pojęcia, od czego zacząć. Jest wiele do zrobienia i do przemyślenia — co dla niektórych może być przytłaczające — dlatego pozwolę sobie zasugerować, od czego ja bym zaczął.

Zacznij od uświadomienia sobie, że już wystarczająco posiadasz. W jednym z kolejnych rozdziałów przyjrzymy się tej sprawie nieco dokładniej, ale już teraz musisz wiedzieć, że jest to sprawa kluczowa. Zadowolenie z tego, co już posiadasz, jest niezwykle istotne, ponieważ bez tego nie usuniesz skutecznie ze swojego życia zbędnych rzeczy i cały czas będziesz chciał
więcej.

Następnie rozpocznij proces porządkowania i pozbywania się zbędnych rzeczy. Tym również zajmiemy się dokładniej w jednym z kolejnych rozdziałów. Jeżeli jednak w tej chwili twój dom, biuro czy warsztat są zagracone, to przed tobą jeszcze daleka droga do zostania minimalistą. Tych gratów będziesz chciał się pozbyć i można tego dokonać albo w jeden–dwa weekendy, albo stopniowo, na przełomie kilku tygodni. Obie drogi są w porządku, ale najważniejsze to „zacząć”.

Kolejnym zadaniem będzie uproszczenie swojego planu dnia. Zrezygnuj z części zaciągniętych zobowiązań i niepotrzebnych spotkań, zostawiając tym samym czas na „złapanie oddechu”. Pozwól sobie skupić się na tym, co naprawdę istotne.

Potem już tylko stopniowo poprawiaj wszystko, co robisz. Naturalnie uwzględniając przy tym poznane w poprzednim rozdziale zasady minimalizmu i pamiętając, że dążenie do niego to nieustający proces.

To wszystko. Nie wydaje się trudne do zrobienia, prawda?

W kolejnych rozdziałach tego poradnika zajmiemy się każdą z tych dziedzin dokładniej. Poruszymy takie tematy jak: oczyszczanie domu z niepotrzebnych rzeczy, podróżowanie, jedzenie, utrzymywanie kondycji fizycznej, finanse osobiste, kontakty z rodziną i bliskimi oraz kilka innych. Trzeba jednak pamiętać, że istotą minimalistycznego podejścia do życia jest właśnie praca nad czterema wspomnianymi obszarami.


Czerpanie zadowolenia z faktu, że już wystarczajaco dużo posiadasz

"Nie ma większej katastrofy niż wtedy,
gdy ktoś nie potrafi się zadowolić tym,
co posiada" (Laozi)

Dążenie do zostania minimalistą rozpoczyna się w zasadzie od zrozumienia myśli przedstawionej w tytule tego rozdziału. Samo pozbycie się absolutnie wszystkich przedmiotów nie wystarczy, bo dopóki nie zaakceptuje się tej prostej prawdy, to i tak będzie ich przybywało.

Jakkolwiek to zabrzmi: „Kluczem do zadowolenia z tego, co się już ma, jest wzbudzenie w sobie niezadowolenia z konsumpcyjnego trybu życia, jaki jest lansowany w mediach”.

Jeżeli kupujesz coś, czego nie potrzebujesz, dzieje się tak, ponieważ w jakiś sposób jesteś niezadowolony. Chcesz więcej, niż masz obecnie. Więcej ekscytacji, więcej zabawy, więcej sposobów na uczynienie życia lepszym. Chcesz czegoś fajniejszego i bez względu na powód, nie potrafisz cieszyć się tym, co już masz.

To zagadnienie może swoimi korzeniami sięgać dość głęboko, ale rozwiązanie tego problemu nie musi być skomplikowane.

Oto co sugeruję:

- Zdaj sobie sprawę z tego, co już masz i czego tak naprawdę potrzebujesz. Czego właściwie potrzeba do życia? Wody, jedzenia, funkcjonalnych ubrań, schronienia i ukochanych osób. Wszystkie pozostałe rzeczy to tylko dodatki. Nie potrzebujesz nowoczesnej technologii, stylowych ciuchów, fajnych butów, wypasionej bryki czy ogromnego domu.

- Zaprzestań kupowania zbędnych rzeczy. Może się wydawać, że jest to trudne — zwłaszcza na początku — ale na dłuższą metę, jest to, po prostu, kwestia świadomości. Jedną z najlepszych metod na ogarnięcie tego tematu jest rozpoczęcie prowadzenia trzydziestodniowej listy: ustal zasadę, że jeżeli chcesz kupić coś, co nie jest niezbędne, najpierw wpiszesz ten przedmiot na listę (wraz z datą dopisania) i przez przynajmniej trzydzieści dni powstrzymasz się od zakupu. Jeżeli po upływie miesiąca nadal będziesz chciał nabyć dany przedmiot, droga wolna. Ta prosta technika jest skuteczna, ponieważ wraz z upływem czasu chęć dokonania zakupu słabnie. Pamiętaj także, żeby przed ewentualnym zakupem pytać siebie: Czy jest to absolutnie potrzebny i uzasadniony zakup?

- Naucz się cieszyć z robienia czegoś, a nie posiadania. Człowiek może cieszyć się, mając zapewnione wyłącznie podstawowe potrzeby, jeżeli tylko zrozumie i nauczy się, że samo posiadanie nie czyni nikogo szczęśliwym. Natomiast robienie różnorakich interesujących, kreatywnych i przyjemnych rzeczy może uczynić nas szczęśliwymi: rozmowa z przyjacielem, spacer z bliską osobą, gotowanie, tworzenie, śpiewanie, bieganie, praca nad czymś ekscytującym. Jeżeli możesz skupić się na robieniu tego, co daje ci radość, będziesz o wiele mniej przejmował się przedmiotami materialnymi.

- Naucz się prostej koncepcji: „mam już dosyć”. W tej idei chodzi o to, że gdy osiągniemy pewien życiowy etap, nasz stan posiadania jest co najmniej wystarczający. Kluczem jest rozpoznanie, kiedy to się dzieje. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy i niepotrzebnie chcemy więcej. Posiadanie wielu rzeczy prowadzi do jeszcze większej chęci posiadania. To niekończący się cykl, swoiste uzależnienie od posiadania i pozyskiwania. Musimy nauczyć się rozpoznawać stan, w którym mamy już dość i cieszyć się tym, co mamy.

Nie stanie się to z dnia na dzień. Na zdanie sobie z tego sprawy potrzeba czasu, ale najbardziej potrzeba świadomości tych dwóch zagadnień: rozróżniania potrzeb i zachcianek oraz czerpania radości z działania, a nie posiadania. Z czasem ten stan mentalny przełoży się na zadowolenie z bieżącego stanu posiadania, co z kolei jest prawdziwą podstawą minimalistycznego życia.

"Tajemnica szczęścia nie leży w większym posiadaniu,
ale w umiejętności cieszenia się mniejszym posiadaniem"
(Sokrates)


Czym są potrzeby?

"Nie ma większego nieszczęścia nad uleganie pożądaniom
i większego przewinienia nad nienasycenie" (Laozi)

Jednym z założeń minimalizmu jest pozbycie się możliwie jak największej liczby zbędnych rzeczy, aby zrobić miejsce na to, co jest faktycznie istotne (zachowując — naturalnie — zdrowy rozsądek).

Jeżeli większość twojej garderoby jest nieużywana, możesz się jej pozbyć. Bez gadżetów, które na krótko przykuwają naszą uwagę, również można się obejść. Także telewizor nie musi mieć setek kanałów, bo wszystkich i tak się nie obejrzy.

Z większości rzeczy można zrezygnować. Bez większości z nich można żyć. Zresztą, na wielu z nich i tak nam nie zależy i nie poświęcamy im uwagi.

Uczmy się cieszenia z tego, co już posiadamy. Przecież o wiele lepiej jest skupiać się na tym, co kochamy robić, niż na zdobywaniu coraz większej liczby przedmiotów materialnych.

Uczmy się prawidłowego określania tego, co potrzebne. Pamiętajmy, że nie wszystko, co wydaje się nam niezbędne, faktycznie takie jest. Problem leży w traktowaniu rzeczy jako niezbędnych, z tego powodu, że jesteśmy do nich tak mocno przyzwyczajeni i trudno jest nam sobie wyobrazić bez nich życie.

Kilka przykładów:

- Samochód. Samochody postrzegane są jako niezbędne, ale — co zadziwiające — ludzie jakoś radzili sobie bez nich przez kawał czasu, zanim je skonstruowano. Nawet teraz niektórym udaje się prowadzić życie, nie posiadając samochodu. Nie jest to niemożliwe — zwłaszcza, jeżeli żyjesz w miejscu z choćby minimalnie rozwiniętym systemem komunikacji miejskiej. W wielu miejscach udaje się również wypożyczać samochody, dzięki czemu można z nich korzystać o wiele taniej, niż gdyby kupić i utrzymywać własny. Można także do wielu miejsc dostać się na piechotę czy rowerem, a w pozostałe wypożyczonym autem lub komunikacją miejską.

- Mięso. Wielu ludzi uważa, że nie może się obejść bez kotletów czy hamburgerów. Sam do nich należałem. Dziś jednak jestem weganinem. Być może nie uwierzysz, ale całkowita zmiana wcale nie jest aż tak trudna, zwłaszcza jeżeli będziesz do niej dążyć stopniowo. Będąc weganinem, czuję, że moje życie jest zdrowsze, a także lepsze dla środowiska (hodowla zwierząt przyczynia się np. do marnowania zasobów naturalnych).

- Nadmiar ubrań. Jakkolwiek nie zachęcam do praktykowania naturyzmu (choć niektórym to pasuje), ani posiadania zaledwie jednego ubioru, to uważam, że możliwe jest posiadanie mniejszej ilości ciuchów, niż preferuje zdecydowana większość ludzi. Nie ma potrzeby nieustannie kupować nowych części garderoby, aby czuć się modnym — można kupować ciuchy wysokiej jakości, które nie wychodzą z mody, o takich kolorach i wzorach, które będą do siebie wzajemnie pasowały.

- Duży dom. Posiadaj mniej, a wystarczy ci mniejszy dom.

To tylko kilka przykładów, które mają skłonić cię do zastanowienia się, co faktycznie jest niezbędne, a bez czego można się obejść.

Nie możesz obejść się bez samochodu? Musisz mieć ogromny dom? Potrzebujesz piętnastu torebek? Serio?


Uprość to, co robisz

"Przyroda nie spieszy się,
a jednak ze wszystkim nadąża"
(Laozi)

Prowadzenie życia w zgodzie z regułami minimalizmu to nie tylko pozbycie się namacalnych przedmiotów, ale również pozbycie się niepotrzebnych działań z twojego napiętego i zabieganego planu dnia. Mówiąc wprost: chodzi o to, żeby robić tylko to, co absolutnie konieczne, i dzięki temu wygenerować czas na robienie tego, co czyni cię szczęśliwym.

Zredukuj ilość obowiązków

Najważniejszą rzeczą, jaką możesz zrobić, aby uprościć swój roboczy plan dnia, to wypisać na kartce wszystkie swoje obowiązki i wybrać te o największej wadze.

Do obowiązków wlicza się wszystko, co zajmuje twój czas: są to zatem sprawy narzucone przez pracodawcę, prace dorywcze, pomaganie lokalnej społeczności, naprawa domu, udział w szkolnej radzie rodziców czy nawet sędziowanie w drużynie piłkarskiej twojego dziecka.

Łatwo zgodzić się na te zobowiązania, ale trudno zauważyć, jak szybko wypełniają życie, aż jesteśmy tak zajęci, że nie mamy czasu na to, co dla nas jest najbardziej istotne.

Reguły minimalizmu sugerują zredukowanie tych obowiązków do absolutnie najistotniejszych, zostawiając miejsce w naszym życiu na robienie tego, co prawdziwie kochamy oraz zostawienie sobie odrobiny wolnego czasu, aby uniknąć nadmiernego zestresowania.

Aby osiągnąć ten stan, sporządź listę wszystkich swoich zobowiązań, które przyjdą ci do głowy: wszystko, co wykonujesz regularnie lub do czego zobowiązałeś się w krótszym lub dłuższym czasie.

Teraz spójrz na listę i odpowiedz na pytanie: które cztery do pięciu rzeczy, jakie wypisałeś, są dla ciebie najważniejsze?

Chodzi o rzeczy, które sprawiają ci największą radość oraz oferują najcenniejsze doświadczenia. To one mają największy priorytet. Całą resztę — naturalnie w miarę możliwości — powinieneś usunąć ze swojego życia.

Zazwyczaj wystarczy telefon, spotkanie lub e-mail z informacją, że już nie możesz dalej zajmować się daną sprawą.

Odmawianie jest zwykle dość trudne i nieprzyjemne, często także powoduje, że ktoś się na tobie zawodzi. Ale wiesz co? Oni dalej będą żyli, a ich projekty i życia będą się dalej toczyły. Jakkolwiek niełatwo jest kogoś zawieść, to rzadko powoduje to aż tak straszne konsekwencje, jak się zazwyczaj obawiamy.

Cały proces rezygnowania ze zbędnych obowiązków jest bardzo powolny i na pewno z kilku z nich nie da się od razu wyeliminować. Jeżeli jednak będziesz pamiętać o tym, że ostatecznie chcesz się pozbyć wszystkich niepotrzebnych zobowiązań, powoli się z nich wykaraskasz: albo po prostu mówiąc „nie”, albo gdy się z nich najzwyczajniej w świecie wywiążesz.

Ważne jest, aby od tej pory starać się mówić „nie” wszystkim prośbom o podjęcie się czegokolwiek, co nie ma związku z najważniejszymi rzeczami z twojej listy.

Sprawę w telegraficznym skrócie można przedstawić tak: albo nowym nadchodzącym zobowiązaniom z dużym entuzjazmem powiesz: „Jasne, że tak!” lub „No pewnie!”, albo najzwyczajniej w świecie odmówisz. Staraj się nigdy nie doprowadzać do sytuacji, w których będziesz bez namysłu i z obojętnością godził się na nowe obowiązki oraz wiążącą się z nimi większą odpowiedzialność.

Gdy tylko pozbędziesz się mało istotnych zadań i obowiązków, w twoim życiu w magiczny sposób pojawi się czas na robienie tego, co prawdziwie kochasz robić.

Oczyść swój plan dnia

Zastanów się, jak bardzo możesz „oczyścić” swój grafik. Głównie mam na myśli zredukowanie ilości spotkań, które i tak często są stratą czasu, oraz unikanie umawiania się na nowe. Chodzi również o wygenerowanie dużych bloków czasu na działania twórcze oraz wykonywanie pracy w sposób skupiony, produktywny i satysfakcjonujący, ale także na inne rzeczy sprawiające ci przyjemność.

Zostaw trochę czasu pomiędzy składowymi elementami twojego grafiku. Dzięki temu będziesz przechodził od jednego zadania do drugiego bez stresującego pośpiechu, a jeżeli któreś miałoby ci zająć odrobinę dłużej, unikniesz w ten sposób spóźnienia.

Jeżeli twoja praca wymaga częstego spotykania się z innymi ludźmi, postaraj się grupować je do jednego–dwóch dni w tygodniu. Pozwoli ci to zachować większą swobodę w jej organizacji.

Zredukuj listę rzeczy do zrobienia

Jeżeli twoja lista rzeczy do zrobienia zawiera dziesiątki pozycji, minimalistyczne podejście sugeruje… uprościć listę.

Aby to zrobić, musisz być ze sobą szczery: czy wszystko, co zawiera lista, uda ci się wykonać dziś? A w ciągu trzech kolejnych dni? Często wierzymy, że uda się nam zrobić więcej, niż w rzeczywistości jesteśmy w stanie. Ten fakt sprawia, że robimy przydługawe listy, których możemy nie zrealizować nawet w tydzień.

Nie da się ukryć, że listy rzeczy do zrobienia są z natury niekończące się, jednak prawdziwy problem stanowi to, że często wypełniamy je bzdurnymi zadaniami, które tylko z pozoru czynią nas niezwykle zajętymi, a efekty ich wykonywania są mizerne. Zamiast tego powinniśmy się skupiać na mniejszej ilości istotnie niezbędnych zadań, które odegrają istotną rolę w naszym życiu osobistym lub zawodowym.

Mniej zadań oznacza, że będziemy mniej zajęci. Zatem każdego dnia wybierz z listy trzy absolutnie najważniejsze i dające najistotniejsze efekty zadania. Właśnie na nich, tych trzech najważniejszych zadaniach (ang. Most Important Tasks — MIT), powinieneś się najbardziej skupić każdego dnia i powinieneś zabrać się za ich realizację, zanim poświęcisz czas i uwagę rzeczom mniej istotnym.

Pamiętaj: najważniejszym zajmij się od razu, a dopiero potem martw się o rzeczy mniejszej wagi.

P.S.
Kluczem do minimalizmu jest odgadnięcie tego, co czyni cię szczęśliwym i pozbycie się całej reszty, aby w pewnym sensie „stworzyć czas” na to, co dla ciebie ważne. W żadnym wypadku minimalizm nie powinien być utożsamiany z prowadzeniem życia pustelnika lub trwaniem w nieustającym poczuciu nudy. Celem jest bogate życie, przy niewielkim stanie posiadania. Twoje życie, jako minimalisty, będzie inne niż moje. To ty będziesz musiał odkryć, co czyni cię prawdziwie szczęśliwym. Zaplanuj swój idealny dzień, a potem usuń z niego wszystko, co nie jest ci absolutnie potrzebne. Zrób w swoim życiu miejsce właśnie na ten idealny dzień, na rzeczy, czynności oraz ludzi, których kochasz.

Leo Babauta
http://tinyurl.com/njp2elw



Psychorada