Nie interesuje mnie bycie zwykłym człowiekiem, który ciągle marzy o szczęściu, ale nic z tym nie robi.
Nie interesuje mnie czekanie na szczęście. Chcę zacząć zauważać je i kolekcjonować.
Jak drobne okruszki lub piękne motyle, które przylatują na chwilę.
A co interesuje Ciebie?
SZCZĘŚCIE
#MENTAL
FRAME
Weź marzenie, wyciągnij je z głowy.
Zapisz je lub narysuj, dodaj liczby i daty.
Teraz zacznij szukać drogi
do jego realizacji.
— Michał Wawrzyniak
Czemu jest takie ważne?
I czemu zawsze od niego zaczynamy oraz do niego wracamy?
Szczęście? Czy dlatego, że po to
się urodziliśmy, żeby być szczęśliwi? Czy szczęście trafia się nam jak ślepej kurze ziarno? A może
na szczęście trzeba zasłużyć, zapracować i odpowiednio je zebrać?
Wiele lat temu, na samym początku mojego „ponownego przebudzenia”, natrafiłem na jedną bardzo mocną technikę — Core
Transformation — zapewne pamiętasz ten fragment z mojej pierwszej książki
Guru kultu..ry.
W skrócie: rozwijałem się i czytałem
od dzieciństwa, po czym zabrakło
mi na to pieniędzy, poszedłem
więc do pracy i... na jedenaście lat porwała mnie branża IT,
sprzedałem swoje marzenia. Dopiero rozwód i rozpoczęcie
wszystkiego od nowa, gdy właśnie nie czułem już prawie wcale
szczęścia ani w pracy, ani w życiu, sprawiły, że ponownie zacząłem pracować nad swoją głową świadomie.
Szkoliłem się wtedy u śp. Andrzeja Batki i na jednym z jego
szkoleń wykonywałem tę technikę. Teoretycznie jest bardzo prosta,
ponieważ zadajesz sobie lub osobie prowadzonej serię prostych
pytań. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu? Gdy odpowiadasz, to szukasz dalej i głębiej. Na przykład, jeśli teraz zapytam Cię
w obecnym poziomie świadomości, co jest takiego istotnego
w Twoim życiu, czego szukasz i czego Ci brakuje, to odpowiedzi
będą różne. Jednak po każdej z nich coraz precyzyjniej i głębiej
będziemy widzieć sedno naszych oczekiwań.
Do tego wszystkiego, jeśli jeszcze wykonamy tę technikę w lekkim rozluźnieniu lub też głębokim relaksie (transie), to odpowiedzi
zaczną być coraz „głębsze”. Zaczniemy schodzić w dół lub w głąb
(zależy to od naszej osobistej percepcji naszego umysłu) naszej
podświadomości.
Metoda ta pochodzi z prac Tamary i Connirae
Andreas, a jeśli sięgniemy dalej w przeszłość, to znajdziemy ją
w szamańskich namiotach rozsianych po naszym globie. Założenia, na jakich się opiera, pokazują umysł, świadomy i nieświadomy, podzielony na wiele części. Z jednej strony każda z nich
jest częścią nas, więc teoretycznie powinna chcieć naszego dobra. Z drugiej strony tworzą je również traumatyczne wydarzenia,
więc części te, powstając w trudnych warunkach, mogą chcieć
czegoś innego. A nierzadko czegoś
całkowicie przeciwnego do tego, czego chcemy dziś.
Wyobraź sobie, że chcesz mieć większe mieszkanie. Podliczasz
potrzebne wydatki, wychodzi Ci, że musisz na nie odkładać minimum trzy lata, po czym dopiero zbudujesz zdolność kredytową i uzbierasz coś na pierwszą wpłatę. To długi okres i możesz
wielokrotnie czuć złość i smutek, że tyle to trwa. Możesz się nawet obrazić na samego siebie, gdy przyjdzie chwila, w której będzie trzeba zrezygnować z dostępnej przyjemności. Tylko po to,
żeby za kilka lat mieć większe, lepsze i przyjemniejsze mieszkanie.
W ten właśnie sposób bardzo obrazowo widać, że przez te kilka lat
przygotowywania się do nowego mieszkania gdzieś wewnątrz
Ciebie powstało sporo różnych części, które w zależności od humoru mają różne zdanie na ten temat. Jakaś część Ciebie chce
poczekać, inna się tym denerwuje. Kolejna dochodzi do wniosku, że to zbędny wydatek, a jeszcze inna wolałaby odpuścić, bo
chyba ważniejszy jest nowy samochód lub komputer, na który
już masz uzbierane.
Spotyka to każdego z nas i często przez takie właśnie zachowania odpuszczamy. Z pomocą przychodzi więc proces Core Transformation oraz poszukiwanie tych części, sprawdzanie, czego
one chcą, łączenie ich, a czasami nawet pomoc we wzajemnym
ich dorastaniu. Ponieważ jeśli dziś
masz trzydzieści lat, a dwie inne
części Twojej osobowości mają po piętnaście oraz dwadzieścia
trzy, ponieważ każda z nich powstała w tych dokładnie okresach, to nie tylko różnią się one mentalnością, emocjonalnością,
wiedzą i doświadczeniem, ale i wiekiem. Wtedy przydałoby się,
żeby nie tylko miały jedno zdanie, ale i tworzyły razem Twoją
obecną, dorosłą osobowość.
OK, mam nadzieję, że nie skomplikowałem Ci tego tematu
zbytnio, ponieważ w istocie jest dość prosty. Jego „magia” pojawia się w zależności od stopnia Twojego odprężenia i umiejętności
odpłynięcia w trans. Jedni widzą piękne krainy, inni rozmawiają
z Bogiem. To było dla mnie dość osobistym i szokującym doznaniem. Siedzieliśmy w warszawskich Łazienkach i wykonywałem
to ćwiczenie z bardzo miłym, starszym panem. Był taki pogodny,
wesoły i uśmiechnięty. Dlatego też, gdy szukaliśmy razem, co jest
dla niego najważniejsze w życiu, bardzo szybko pojawiły się miłość,
spokój, szczęście. Po czym zaczął doświadczać bardzo osobistego stanu, kontaktu z Bogiem, co dla niego jako osoby wierzącej było
czymś pięknym. Ja po raz pierwszy coś takiego widziałem na oczy,
więc choć powstrzymałem się od komentarzy, to byłem bardzo
zdziwiony, czy każdy może mieć
tak unikalne doświadczenia.
Jednak szybko osobiście tego doświadczyłem, ponieważ gdy zamieniliśmy się miejscami, poleciałem baaaardzo wysoko. Gdy on
prowadził, a ja wykonywałem ćwiczenie, zniknąłem na prawie
30-40 minut, które zleciały mi w okamgnieniu, a ja za wiele
z tego nie pamiętałem. Dopiero szczegółowe notatki pomogły
mi uświadomić sobie pewne istotne sprawy.
Technika ta zrobiła na mnie tak głębokie wrażenie, że natychmiast skontaktowałem się z twórcami w USA i co mnie zszokowało w tamtych czasach, byłem jedyną osobą z Polski, która się
na to zdecydowała. Wielu innych, poznając to ćwiczenie w ten
sam sposób co ja, robiło je później ze sobą i swoimi klientami,
ale przez to, że wygląda ono bardzo prosto (seria pytań, co jest
ważniejsze), osoby te nie zastanawiały się, co dalej. Mnie zainteresowało nie tylko źródło tej metody, chciałem mieć pewność, że ani
sobie, ani innym nie zrobię krzywdy takimi pytaniami. Na szczęście po latach jej wykorzystywania wiem, że nic takiego stać się
nie może, ponieważ szansa na to, że samodzielnie lub bez regularnych ćwiczeń zejdziesz do samego rdzenia swojej podświadomości, jest znikoma.
To, co powinno Cię zainteresować,
to wiedza, że wygląda na to,
że możesz mieć wiele części swojej osobowości, które miały różne
intencje oraz chciały i
chcą czegoś innego. To, co będzie dla Ciebie
jeszcze ważniejsze, to fakt, że po sprawdzeniu serii takich intencji,
pośrednich stanów mentalno-emocjonalnych, możesz dotrzeć do
tak zwanego „core state”, czyli stanu kluczowego, pierwotnego.
Oto przykładowy zapis takiej krótkiej sesji:
Pytanie:
Czego Ci brakuje lub czego poszukujesz obecnie w życiu?
Odpowiedź:
Brakuje mi osoby, która by mnie kochała.
Pytanie:
A gdybyś taką poznał, to co by się wydarzyło?
Odpowiedź:
Czułbym się pełny i bezpieczny.
Pytanie:
A jak ta pełność i bezpieczeństwo by się uwidoczniły?
Odpowiedź:
Każdego dnia czułbym się kochany!
W ten sposób poprzez ciąg intelektualnych wypowiedzi możemy dojść do jednego z głównych stanów pierwotnych, czyli poczucia miłości. Uczucia, że jest się kochanym. Co daje nam szczęście.
Drugi przykład, który możesz zastosować, to seria pytań:
1.
Co według Ciebie jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
2.
OK, a gdy już to zdobędziesz lub osiągniesz, to co wtedy
będzie od tego jeszcze ważniejsze?
3.
Świetnie, a jeśli już zrealizujesz lub poczujesz to, co było
ważne w 2. punkcie, to co od tego będzie jeszcze ważniejsze?
I tak przechodzisz coraz głębiej,
aż odpowiedzi będą się powtarzały — będzie to oznaczać, że albo udało Ci się dotrzeć do
sedna, albo to maksimum, jakie osiągniesz w tym stanie pełnej
i normalnej świadomości.
Jak już wspomniałem, to ćwiczenie, gdy
pracujesz z drugą osobą, wykonujesz w głębokim stanie rozluźnienia, który często przechodzi w potężny stan transowy. Wtedy
gwarantuję Ci, że POCZUJESZ, gdy dotrzesz do stanu pierwotnego. Dzięki temu osobiście już lata temu przekonałem się, że
niemal wszyscy zmierzamy do tego samego.
Ostrzegam również, że opisałem tę metodę bardzo pobieżnie
z prostego względu. Taka praca powinna być wykonywana pod
okiem doświadczonej osoby, terapeuty, psychologa, kogoś, kto robił to wiele razy, ma doświadczenie i wie dokładnie, jak postępować. Czym innym bowiem jest
samodzielna zabawa z długopisem
i kartką w ręku, gdy nie masz szans na zrobienie sobie krzywdy,
a czym innym jest wprowadzanie kogoś obcego w stan transu
i strzelanie do niego serią dziwnych pytań. Z tej perspektywy źle
przeprowadzony wywiad może kogoś skrzywdzić, a co dopiero
praca w środku jego duszy. Dlatego poczytaj o tym więcej, porozglądaj się, a najlepsze, co możesz zrobić, to świadomie zastanowić
się nad swoimi intencjami w życiu. Pytanie siebie co jakiś czas,
czy to, co robisz i masz, jest ważne. Czy to, do czego zmierzasz,
da Ci to, czego oczekiwałeś? Jakie jest źródło Twoich pragnień?
Dzięki temu zastosujesz najlepsze, co jest w tej metodzie, z pełnym buforem bezpieczeństwa.
Nas najbardziej interesuje na chwilę obecną jedno. Szczęście
jest jednym z naszych kluczowych stanów pierwotnych. To do
niego chcemy zmierzać i często szukamy go całe życie.
Co robisz, by czuć się szczęśliwy?
Czekanie nie działa.
Nie można czekać, aż coś się samo w naszym życiu zmieni. Trzeba
to zaplanować. Nawet jeśli życie się planów nie trzyma, a one nadają się do tego, żeby je o kant
dupy potłuc. To samo ich przygotowywanie dużo nam daje. Zaczynamy wybierać to, co chcemy,
a czego nie chcemy. Zaczynamy się
skupiać na tym, co jest ważne,
dzięki czemu zaczynamy właśnie prowadzić nasze życie o wiele
skuteczniej. Dopiero wtedy wchodzimy na zaplanowaną i świadomą ścieżkę, która może nas doprowadzić do zamierzonego celu.
Nie chcemy szarej, zwykłej, codziennej egzystencji. Nie chcemy,
żeby życie było trudne. Nie chcemy, żeby życie przeciekało nam
przez palce. Nie chcemy być biedni, chorzy, głupi i gorsi. Chcemy być piękni, zdrowi, bogaci i fajni. Chcemy być szczęśliwi. Szu-kamy szczęścia pod niemal każdą postacią. Sprawdźmy więc, co
sądzą o tym psychologowie. Czego
według nich szukamy. Chcemy:
1.
Czuć się akceptowani
2.
Potrzebujemy uwagi innych
3.
Szukamy ucieczki od nudy
4.
Pragniemy ekscytującej przygody
5.
Potrzebujemy czuć przynależność
6.
Zwracamy uwagę na podobieństwa
7.
Szukamy siły i władzy
8.
Pragniemy bezpieczeństwa
Sporo tego, jak widzisz. Dorzućmy prace Abrahama Maslowa i jego hierarchię wartości. W swoich
pracach, począwszy od roku 1943,
Maslow stara się ująć nasze
płynne i zmienne potrzeby w pięć kategorii. Zaczynamy od podstawowych potrzeb fizycznych, gwarantujących nam przetrwanie.
Czyli oddychanie, jedzenie, spanie, uprawianie seksu (tak, panie
i panowie, to jedna z podstawowych
potrzeb, róbcie tego więcej,
ale na tym poziomie raczej chodzi o mechaniczną kopulację, żeby przetrwał gatunek). Drugi poziom to potrzeba bezpieczeństwa. Tutaj zawiera się dbanie o przetrwanie naszego ciała fizycznego, czyli zdrowie. Bezpieczeństwo zasobów, czyli dzisiejszej
pracy, bezpieczeństwo rodziny, stabilizacja. Trzeci poziom to
miłość i poczucie przynależności — do rodziny, przyjaciół. Pojawia się więcej ciepła i wyższych uczuć, a seks nabiera głębi intymności. Czwarty poziom to nasza pewność siebie, szacunek,
jakim darzą nas inni, osobiste osiągnięcia. Pojawia się dopiero
wtedy, gdy czujemy satysfakcję z poprzednio osiągniętych poziomów, co popycha nas niemal samoistnie dalej, czyli na poziom piąty, potrzeby harmonii w życiu, zwiększonego poczucia
moralności, kreatywności, pomagania innym, dzielenia się sobą
ze światem. Czyli zaczynamy się realizować i zaczynamy spełniać swoją życiową misję.
Jak widzisz, nawet jeśli potraktujemy to delikatnie, tylko jako
jedną ze starych teorii, to trudno się z tym nie zgodzić. Wiemy
przecież doskonale, że sporo tematów trzeba w życiu „odhaczyć”,
„ogarnąć” i „zaliczyć”, żeby móc iść dalej. Wiemy również doskonale, że w życiu pojawia się pewna kolejność. Coś jest dla nas
ważniejsze w jednym momencie od tego, co może nas zainteresować, gdy już będziemy mieli chwilę wolnego czasu, więcej
pieniędzy czy też po prostu będzie nam się nudziło. I tak jak jest
to idealna metoda, by oglądać seriale, leżeć przed telewizorem
czy też klikać bezmyślnie po linkach w sieci, tak jest to złe podejście do naszego rozwoju. Ten powinien być naszym wewnętrznym
przykazaniem. Nadrzędnym imperatywem, który kieruje naszym
życiem. Ponieważ tylko wtedy przyspieszymy nasze przesuwanie
się po szczeblach kariery, poziomach zrozumienia życia i szerokości postrzegania połączeń w życiu.
Niestety, brzmi to wszystko zbyt górnolotnie. W momencie,
gdy jesteśmy na etapie pierwszym naszej codziennej egzystencji,
bardzo trudno jest nam wykrzesać z siebie więcej siły i energii.
Wycisnąć z siebie uśmiech, radość i czuć każdego dnia szczęście.
Dlatego ucieszy Cię zapewne prosta
strategia, którą Ci za moment
przekażę. Pomoże Ci ona przejść dalej, a jednocześnie sprawi, że
Twoje życie będzie fajniejsze. Gwarantuję Ci to, choć wielu innych
rzeczy zagwarantować nie mogę. Zresztą zrozumiesz to za moment, gdy przeczytasz jedno konkretne zdanie.
Na nasze szczęście w życiu nie trzeba zasłużyć ani nie trzeba
z nim walczyć. Nasze szczęście w życiu trzeba po prostu zacząć
wyraźniej dostrzegać, dostrajając do niego swoje przyrządy, które z racji naszego zbyt małego doświadczenia nie są precyzyjne.
Ideą, którą chcę Ci przekazać, jest „nauczenie się kolekcjonowania drobnych sekund szczęścia”
, które pojawiają się w Twoim życiu każdego dnia. Skupienie na tych ulotnych chwilach, które
pojawiają się nagle i znikają szybko. To one dają nam prawdziwe
szczęście, bez względu na to, czy
mamy kasę, czy też nie. Czy jesteśmy sławni, czy nikomu nieznani. Wiem, co mówię. Przerobiłem te stany emocjonalne. W każdym z nich bywały momenty
szczęścia i porażki. Każdy nasz dzień składa się z miksu emocji.
Jeśli żyjemy, to odczuwamy. Jeśli
nie żyjemy w pustelni, to wchodzimy w interakcje z innymi ludźmi. Ich zachowania próbują na
nas wpływać. Jeśli na to pozwolimy, to wpadamy w oko cyklonu. Emocje obcych ludzi szarpią nami jak liśćmi, które mają to do
siebie, że albo wpadną w błoto, albo przykleją się do kupy małego psa. Jak to w parku.
Możemy jednak raz się oprzeć, raz poddać. Raz możemy
spróbować, a drugi raz faktycznie zastosować wyuczone zachowania. Możemy wybierać, jak się chcemy czuć w danym momencie i którym emocjom pozwolimy się ponieść — złości, smutkowi czy radości i szczęściu. Nie oczekujmy jednak, że będzie
ono nas wypełniało w stu procentach każdego dnia, że będziemy
chodzić jak nakręceni po narkotykach. Przecież nie w tym rzecz!
Zresztą wyobraź sobie takie życie, gdzie cały czas faktycznie
masz na twarzy banana. Uśmiechasz
się od ucha do ucha. Wszystko jest piękne! Powiedz mi, jak wtedy potrafiłbyś skalibrować te
chwile? Do czego byś je porównał?
Szczęście do szczęścia? Przecież
stałoby się szybko wyblakłe. Mogłoby się wypalić i zniknąć. Straciłbyś jego smak, ponieważ poziom oczekiwań byłby ustawiony
niesamowicie wysoko. Dlatego życie takie nie jest i nie będzie.
Nie jest sprawiedliwe. Jest życiem. Grą, przygodą, drogą. Podróżując po jego krętych drogach, znajdujemy chwile szczęścia, momenty rozkoszy i kęsy goryczy, kawałki trudniejsze do przełknięcia,
ale jednak. Udaje się nam i idziemy dalej. W ogromnej większości
przypadków robimy z igły widły i panikujemy, płacząc nad rozlanym mlekiem. Zamiast pochylić się, posprzątać i zarobić na
kolejne mleko.
Powinniśmy wyszukiwać momenty szczęścia. Uwrażliwić się
na nie. Otworzyć oczy i serce. W jednym momencie będzie to faktycznie radość, że rachunki są opłacone. W kolejnym może będzie
to awans w pracy lub wejście w
nowy etap relacji z partnerem. Jednak w wielu innych będzie to
dobra książka, świetna gra wideo,
rewelacyjny film. Przepyszne jedzenie, słowa, że ktoś nas kocha.
Uścisk od partnera, malutkie rączki naszych dzieci, zaciskające się
z ufnością na naszych palcach. Wspólny spacer z psem, partnerem,
dziećmi. Noc pod gwiazdami, seks na plaży i wiele, wiele innych
momentów, którymi wypełnione jest nasze życie. My jednak zbyt
błaho do nich podchodzimy, przez co przestajemy je zauważać.
Zaczynamy wtedy nadawać zbyt dużą wartość tematom dużym.
Zaczynamy nasze szczęście wyceniać na dużo więcej. To błąd.
Oczekujemy dużo wyższego, niż to możliwe, kursu wymiany.
Szukamy świecidełek i zaczynamy zachowywać się jak rozbestwione dzieci lub ćpuny szukające w życiu adrenaliny, tak długo ryzykujące całym sobą, jak tylko ciało wytrzyma lub aż stanie
się coś tragicznego.
Zacznij więc.
Kolekcjonować.
Drobne chwile szczęścia!
Szukaj sekund, gdy jesteś szczęśliwy.
Kolejny raz powtórzę: zapisuj je.
Dziel się nimi z najbliższymi. Mów im o tym, pisz krótkie
SMS-y, nagrywaj filmiki, przesyłaj zabawne zdjęcia i przekazuj
innym to, co czujesz.
Dlaczego?
Dlatego, że każdy w towarzystwie szczęśliwej osoby ma o 15%
większą szansę na własne szczęście! Czujesz to?! Wyobrażasz to
sobie?! REWELACJA, prawda? A do tego, w drugą stronę, ktoś, kto
jest nieszczęśliwy, ma szansę nas zdołować tylko w 7%. Badania te prowadził
Harvard Medical School, który przez dwadzieścia lat na
ogromnej próbie pięciu tysięcy osób sprawdzał, jak rozszerza się
nasze szczęście!
Źródło: http://www.happify.com/hd/why-friends-make-us-happier/
Świetnie, więc przejdźmy do matematyki szczęścia.
Michał Wawrzyniak
http://tinyurl.com/hlxmerm